Z ogółu wydzieliła się garstka, która nań odblask mistyczny rzuciła dla tego, że wśród niej blaskiem wielkim, mistycznym świeciła ogromna Mickiewieża postać. Ale to się w ciasnem zamykało kółku - w kółku „wybrańców ducha” (Mickiewicz, Słowacki, Goszczyński, Rettel, Wrotnowski i in.), które stało odosobnione. Nie wywierało ono wpływu, nie wzbudzało spółizucia. Świadczy o tem owoczesna publicystyka emigracyjna; świadczy obojętność, z jaką emigracya przyjęła wezwanie Mickiewicza do formowania w r. 1848 legionu polskiego we Włoszech. Legion się sformował i przy obronie Rzymu przeciwko Francuzom odznaczył, ale pod  dowództwem Fiałkowskiego.

Niewyjawione wyznania miłosne, wrzały w jej sercu, czuła na ustach niedoszłe, palące pieszczoty. Piersi jej podnosiły fale tęsknoty, to znów bezbrzeżnie słodki powiew upojenia. Gdy zmrok owijał ziemię a zorze zachodu gorzały krwawym odblaskiem, w lalach ciemności on spływał ku niej. słyszała dźwięk ukochanego głosu:

" Moja Iniu najdroższa! moja jedyna! — ja ciebie nad życie kochałem. Och! chciałbym żyć!... "

Przenika ją ciepłe tchnienie obecności ukochanej istoty, przejmują magnetyczne prądy, kołysząc rozmarzonem upojeniem.

Okropne było to pragnienie umarłego! Czuła, że niema w świecie człowieka, którego obecność mogłaby ją upoić taką błogą rozkoszą, słodyczą, jak te chwile obcowania z umarłym; ze wskrzesić ją, powrócić do świata żyjących mogłoby tylko ujrzenie tego, którego za życia odtrąciła.

I tego właśnie nie mogła mu przebaczyć owa płaska małostkowa złośliwość ludzka, wiecznie czujna, dra

pieżna ciekawość, która jest podstawą ludzkich stosunków, a nigdy nie razi tak, jak gdy jesteśmy w obec wielkiego nieszczęścia.

Nikt nie ocenił tej szczerej, głębokiej natury, jasnej, jednolitej i prostej, nie gubiącej się w chaosie zawiktanych, subtelnych roztrząsali, ale gotowej oblać je swą krwią, przejawiającej się nie w słowach, — lecz czynem.

Ona też jej nie oceniła.

Teraz w mogile leży, pod żółtym piaskiem, tyle wytrwałości i energii, taka suma borykania się z życiem. Stracony dla świata... i dla niej stracony, i zapomnienie wkrótce pochłonie to pełne trudu i niedoli istnienie: a tymczasem wspomnienia dobrych znajomych szarpią go.

Chciała wiedzieć do bólu, do szału, czy to ona zgubiła to młode życie? czy ona wrzuciła mu robaka pod czaszkę? Czy bez niej mógłby żyć i być szczęśliwym?

To były okropne pytania mogące rozwiązać się razem z życiem — i dlatego śmierć nie przerażała jej, ale wołała i nęciła.

WZRUSZENIE

Nagle drgnęła dziwnem wzruszeniem, serce jej ścisnęło się uczuciem tęsknoty...

Nad nią niebiosa jaśniejące błękitem, w okół roztacza się dal nieprzejrzana, promienna toń powietrzna, tuż obok, w świetlistej toni idzie on... Cichy wzrok jaśnieje głębią bezbrzeżnego przywiązania, w bezmiernej ciszy błękitu płynie jak marzenie promienne. Wśród szafirowych habrów błękitnieją jego oczy. jasny włos zlewa się zodblaskiem płowych kłosów... Mówi, ze opuściwszy ziemskie dziedziny, oderwać się jednak od nich nie może, że nieutulone pragnienia zatrzymują go przy ziemi... duch jego więżą... Dusza jego zbyt jeszcze żądzą życia obciążona, nie wyzwolona z oków ziemi, błąka się po niej... przy tej, co mu jest całą treścią istnienia!

Wśród chrzęstu polnych koników, kryształowych tonów skowronka, w rozgrzanych falach powietrza, wybucha z ust jej z gorącą tkliwością: — "Zdzisławie!"

I z piersią dyszącą czuje w odpowiedzi, jak echa tych słów niecą w nim fale cieplej rozkoszy, jak ją owiewa przejmująca potęga roztopionych w lazurze przezroczystych źrenic, gorące młodzieńcze wargi, purpurowe jak maki, wychylają się z fali zbóż, drżą cichem niezłomnem zapewnieniem: "Nie oddam pani nikomu! Nie odstąpię!"

SPOKÓJ


Wkrótce polem oświadczył pani Salomei, że za dni kilka uwalnia swój pokój; na zapytanie dokąd zamierza się udać, dawał wymijające odpowiedzi, lub milczał. Oczy jego śledziły za Izą, i wówczas miały wyraz promienny i rzewny.

— Co znaczą te tajemnicze miny? — pytat Rakowicz. — Jakieś spiski!"

— Zdala wiec odemnie! Strzeż się pan, żebym i pana do nich nie wciągnął! — odcinał się zgryźliwie, z ostrem szyderstwem Brunon.

Dzień wyjazdu zbliżał się. Bruno dnie całe spędzał po za domem na przygotowaniach, wywiadach, informacyach u władz. W godzinach wspólnego posiłku niekiedy pojawiała się jego postać nerwową twarz schudzona, oczy zapadłe, i rysy w których przebijała się męka wewnętrzna.

Ostatniego wieczoru zegnał się z domownikami, zamieniając ostatnie zgryźliwe pociski z Rakowiczem, i zapewniając pannę Florencyę, że co tydzień przypomni się jej pocztówką z widoczkiem.

Do Izy nie zbliżał się. Stał opodal patrząc na nią smutnemi, rozgorzałemi oczami. Było w nich nieme błaganie, żal, boleść i tęsknota, ale nie mówił nic.

Poranne promienie słonca

Szerokie rozłogi łąk zalane porannymi promieniami słońca, rozelśnione i operlone rosą, dyce wilgotną Świeżością, rozbrzmiewające suchem, rytmicznem ćwierkaniem koników polnych, hulaszczo-wesołym brzękiem owadów, — wpółsenne jeszcze, jeszcze na krańchach nawpół otulone w leciuchne rąbki nocnych mgieł, zasnute gaza marzeń sennych, a budzące się raźno, uśmiechnięte do słońca i radością a pragnieniem życia roziskrzone.

Przejrzyste, rozwiewne zwoje mgieł porankowych, otulają tumanem zadumy kępy trzcin nadbrzeżnych: nad brylantowo świecącą rzeką, w cichem, rozświetlonem powietrzu płyną tęczową, migotliwą falą, wślizgują się na szczyty brzóz z oddali srebrzystą korą połyskujących, toną w jędrnej soczystej zieleni czeremchy okrytej pękami śnieżnych, woniejących rześką młodością kwiatów.


Ciężka rzeczywistość odsłaniała przed nią swe kolce.

Pan Kalasanty, oswobodziwszy z więzów małżeńskich żonę, zatrzymał jednak w niewoli jej majątek, o którym bijąc się w piersi, przysięgał, że jest unieruchomiony w- zyskownem przedsiębiorstwie. Dla wydobycia pozwolenia na zamieszkanie oddzielne, Iza musiała zgodzić się na niziutki procencik, który jej pobłażliwie ofiarował. "Ha! trudno! człowiek potrzebuje żyć" — z opornej żony choć tyle mieć korzyści, aby obracać jej funduszami...

Pan Kalasanty wspaniałym ruchem przestąpił progi dworku, wkraczając do przedpokoju, usłużna Awdotia zwinnie zerwała mu z ramion płaszcz wiedeński, poczem ponownie wszczęły się pertraktacye, zakończone jowialnym wybuchem śmiechu przybysza i nagłym piskiem Awdotii, która uśmiechnięta i bardzo zarumieniona z przedpokoju wyskoczyła.

— Bardzo wesoły pan! — cisnęła łaskawie okruchy pannom, które rzuciły się do niej z zapytaniami. — Pyta o panią Żmijewską.

I popędziła dalej jak wiatr, szumiąc krochmalną spódnicą i trzeszcząc gradem słów donośnych jak burza, obwieszczała urbi et orbi, cel przybycia łaskawego pana.